Do Rustavi dotarlem o 6:30 czasu lokalnego (+3h do nas). Mialem dobre przeczucie co do hotelu - choc zostal tylko pokoj "lux" w cenie 70 lari (115zl), a wlasciwie nie pokoj ale dwupokojowe mieszkanie (salon, sypialnia, przedpokoj i lazienka 10m2) polozone na 7 pietrze z widokiem na rustawskie blokowisko, najwieksze w Gruzji (50tys ludzi w wielkiej plycie). Calosc w stylu "wczesny PRL", czarny marmur w holu glownym, choc wejscie od podworka a z wind dziala tylko towarowa na zapleczu. Ale spalo sie wybornie. Kolo 12 wybralem sie potestowac auto i obejrzec z gory upatrzone pozycje :) Pierwsze wrazenia mocniejsze niz sie spodziewalem - ilosc pustostanow i stopien degradacji infrastruktury jest tak ogromny, ze trudno powiedziec, czy to zniszczenia wojenne, czy naturalny rozklad prowincji. Pomijajac kilka zrobionych niedawno odcinkow srednia predkosc przejazdowa to 30-40km/h, pelno dziur a nawet konary drzew wystajace z asfaltu. Niedaleko Tbilisi rosjanie mieli baze rakiet dalekiego zasiegu (jedyna w Gruzji). Prowadzaca do niej droga (mocne slowo - bez motoreduktora poleglbym na pierwszej gorce) wiedzie przez dawny poligon artyleryjski, gdzie zachowaly siê resztki wysiedlonych wsi. W wysadzonych czesciowo lub w calosci budynkach gniazduja dzis hordy dzikich psow. Widok zniecheca do dluzszych spacerow, choc okolica piekna: stepy, gory i pustkowie po horyzont. Jesli sie uda wrzuce za chwile pare zdjec.
Jutro David Gareji - wykuty w skale klasztor, ale nie droga turystyczna tylko na przelaj plaskowyzem wzdluz granicy z Azerbejdzanem. Moze damy rade. Auto i ja :)