Rano zdecydowalem ze do David Gareji pojade glowna droga a wroce wzdluz granicy. Glownie dlatego ze nie bylem pewny gdzie najlepiej wjechac na ten plaskowyz od strony Rustawi, a od strony klasztoru watpliwosci nie mialem.
Na parkingu w David Gareji spotkalem klasztornego pasterza, kirgiza z pochodzenia, ktory namawial mnie do zobaczenia pozostalosci klasztoru i jednej z starozytnych wiez stojacych na szczycie granicznym z Azerbejdzanem. Wieze widzialem juz jadac do David Gareji, ale stojacy obok posterunek pogranicznikow zniechecil mnie do wspinaczki. Pasterz powiedzial, ze trzeba podejsc do zolnierzy i zapytac - powinni pozwolic. Wracajac podwiozlem go do krow, ktore zostawil gdzies przy drodze, i zaczalem wspinac sie w kierunku granicy. Bylem na 300 m od niego, jak wyszedl jeden zolniez, potem drugi, za chwile stalo juz czterech a w moja strone biegly dwa duze psy. Psia mac, zaklalem ;), ale uznalem ze najlepiej bedzie nastawic sie pozytywnie do sytuacji. Pieski powitalem tak wylewnie, ze zdezorientowane zaczely machac ogonami a jeden nawet przyszedl dac sie poglaskac. W psim towarzystwie dotarlem do posterunku, gdzie dostalem zgode, wartownika do asysty i juz po chwili pialem sie skalnymi schodami w kierunku wiezy. Szczescie mnie jednak opuscilo - mimo ze swiecilo slonce zaczal padac deszcz i skala zrobila sie sliska. A ja glupi w adidasach (wlasciwe buty w aucie). Schody sie skonczyly i ostatnie 5-6 metrow trzeba bylo podejsc po litej skale z nachyleniem ok 30-35 stopni. Ponizej jakies 200m sciany w dol. Wymieklem. Azerskim zolnierzom powiedzialem ze jednak wracam - choc namiawiali mnie z gory az podejrzanie goraco. Stojac na ostatnim stopniu zrobilem dwa zdjecia, choc po chwili dostalem polecenie by je skasowac. Szkoda, bo widok zapieral dech, doslownie.
To okazalo sie jeszcze nie koniec niespodzianek. Lancuch gorski wzdluz granicy byl miejscem, w ktorym zalozono wiele klasztorow, a niektore z nich dzialaja do dzis. Do najwiekszego jaki znalazlem zdecydowalem sie podjechac. Zatrzymalem sie 100 m przed zabudowaniami, przed stromym podjazdem. Jeszcze nie zdazylem sie dobrze wypakowac a na wzniesieniu pojawil sie ubrany na czarno mnich. On stal wiec ja powoli zaczalem sie zblizac. Na to on odwrocil sie i zniknal za wzniesieniem. Kiedy dotarlem na gore okazalo sie, ze stal 10 metrow obok. Przywitalem sie i zapytalem, czy mozna odwiedzic klasztor. Skinal glowa i bez slowa odszedl w kierunku skal. Zrownalem sie z nim i zaczalem delikatnie zagadywac. Jaka historie ma zakon ? Jak stary jest klasztor ? Czy jest wiele czynnych w okolicy ? Kiedy opowiadal historie zakonu wspomnial, ze caly teren byl przed laty poligonem artyleryjskim (to juz chyba przeznaczenie) a rosjanie jak testowali armaty i haubice to na cel brali wlasnie te wykute w skalach klasztory i ich wieze. Wiekszosc niestety zniszczyli. Zachowala sie piekna wykuta w skale cerkiew i niektore pomieszczenia. Reszta jest powoli odbudowywana. Przy okazji wspomnial, ze sam kiedys sluzyl w rosyjskim wojsku (to na pewno jest przeznaczenie). A gdzie? - zapytalem. A przy granicy z Polska, w Baltijsku. Atmosfera calkowicie zelzala a reszte czasu spedzilismy rozmawiajac o Obwodzie Kaliningradzkim, ktorego, jak sie okazalo, tez jest wielbicielem. Jak trafil do klasztoru, nie pytalem.
Jutro cel glowny pobytu w Gruzji, czyli Kaukaz. Samochod sprawdzony, ubranie przygotowane. W pierwszej kolejnosci Kazbegi, a reszta okaze sie na miejscu