Noc zdecydowalem sie spedzic u rolnika w Kazbegi. Ale dopiero przed snem doszlo do mnie, ze pokoj jest przerobionym chlewikiem i w ramach ogrzewania moge jedynie liczyc na drugi koc. W nocy padal snieg, pierwszy tej zimy w Kazbegi. Mysle, ze w chlewiku bylo jakies 10 stopni. Spalem w polarze z kapturem, pod koldra i dwoma kocami i nie powiem zeby mi bylo goraco. Rano zla aura nie chciala odpuscic. Kanadyjczyk Jim na szczescie dal sie przekonac, ze wyjscie w gory nalezy sie nam jak psu buda. Za te wszystkie niedogodnosci i na przekor pogodzie. Podejscie bylo dosc uciazliwe, przewyzszenie ok 500m, ale w deszczu, sniegu i wietrze zajelo nam ponad 2 godziny. Dotarlismy do 2200, to nic w porownaniu z pieciotysiecznikiem na horyzoncie, ale nam musialo wystarczyc. To i tak mial byc tylko rekonesans, ale juz wiem, ze wroce tu bardzo niedlugo. Tymczasem wrocilismy do bazy i w zwiazku z postepujaca mgla i opadami sniegu zdecydowalismy o szybkim powrocie do Tibilisi.
Jima zostawilem w centrum a sam rozejrzalem sie po miescie. Aleja Lecha Kaczynskiego oznakowana jest dobrze ale dziurawa gorzej niz warszawska w Gdansku. Co ciekawe, krzyzuje sie ona z rownie reprezentacyjna aleja Georga W. Busha. Towarzystwo mamy wiec wysmienite ;) Samo Tibilisi nie jest godne wiekszej uwagi i wieczorem bylem juz w Rustawi.
Zdjecia wrzuce jutro rano na lotnisku, bo wciaz nie mam darmowego wifi.
Do zobaczenia jutro w Baku