Do Marakeszu dotarliśmy o poranku. Przywitał nas zgiełk miasta będącego targową i kulturową stolicą państwa. Nowoczesna architektura przeplata się tutaj z tradycyjnym budownictem, a medyna, stanowiąca właściwie miasto w mieście, onieśmiela zagubionych turystów bogactwem tkanin, tradycyjnych marokańskich lamp, misternie zdobionej ceramiki ale także chińskiej tandety. Słynny, wpisany na listę UNESCO, plac Dżami al-Fana początkowo trochę nas rozczarował - za dnia nie wyróżnia się niczym specjalnym, ot zwykły plac targowy, niemniej trzeba przyznać, że wraz ze zmrokiem w jednej chwili zamienia się w gwarną jadłodajnię przeplataną pokazami zaklinaczy wężów na równi z natrętnymi sprzedwacami próbującymi za wszelką cenę wcisnąć swój towar.
Marakesz to także dla wielu ostatni przystanek przed podróżą na pustynię. Tak było i w naszym przypadku. Wieczorem odebraliśmy z dworca Anię i Faruka. Hoteli w Marakeszu jest na potęgę - na turystycznej mapie zaznaczono około setki. Za ok 350MAD można otrzymać w centrum przyzwoite lokum z łazienką i internetem. W medynie można też przenocować taniej, nawet za ok. 100-150MAD.
Jutro całą czwórką ruszamy naprzód.