Nadszedł czas pożegnania - Ania z Farukiem zostali w Marakeszu, a my ruszyliśmy nad ocean. Wszyscy byliśmy trochę chorzy, jak widać klimatyzacja na pustyni to nie najlepszy pomysł ;-), dlatego następne dni przeznaczyliśmy głównie na odpoczynek. Droga Marakesz - Agadir za sprawą autostrady szybko minęła i już pod wieczór byliśmy w Tiznit. Miasto samo w sobie rzadko bywa celem podróży turystów, choć jest całkiem ładne. W naszych wspomieniach zostało dodatkowo uhonorowane za najlepsze danie z kuskusem jakie jedliśmy (Hotel de Paris, 85MAD/2os). Rankiem ruszyliśmy w okolice Sidi Ifni - miasteczka, które kiedyś, podobnie jak Ceuta i Melilla, było hiszpańską enklawą na terenie Maroka. Naszym celem była jednak przede wszystkim Legzira z niezwykle malowniczymi łukami skalnymi przecinjącymi plażę oraz położony nieopodal rezerwat dzikiego ptactwa, gdzie liczyliśmy na spotkanie z flamingami. Przeliczyliśmy się jednak (cofka z oceanu zasoliła lagunę i ptaki uciekły do Tan-Tan), choć w zastępstwie flamingów zobaczyliśmy wiele pięknych i rzadkich ptaków, min. słynnego Ibisa Łysego.