Zgodnie z umową cała nasza czwórka zerwała się o świcie, by obejrzeć widowiskowy wschód słońca nad wydmami. Po krótkiej sesji fotograficznej ruszyliśmy w stronę okresowego jeziora z nadzieją na podejrzenie dzikiego ptactwa. Okresowość jeziora nie była fikcją - zamiast wody zobaczyliśmy, jak po wysuszonym dnie spacerują stada wielbłądów. Szybko obraliśmy kierunek południowy, chcąc zgodnie z planem pokonać marokańską trasę rajdu Paryż - Dakar. Nadzieja na podłączenie się do konwoju innych aut okazała się płonna - spalona słońcem ledwie widoczna piste wyglądała na pustą i dawno zamkniętą. Nieco zdezorientowani ulegliśmy sugestiom napotkanego mieszkańca i skręciliśmy nieco na północ. W ten sposób trafiliśmy na prawdziwie motocrossowy odcinek wijący się po brzegach koryta rzecznego, i zanim zorientowaliśmy się, że padliśmy ofiarami false guide minęły ponad dwie godziny. Źli i rozbawieni jednocześnie, że daliśmy się nabrać, bo nasze przewodniki niemal na każdej stronie ostrzegały przed fałszywymi przewodnikami, zdecydowaliśmy się trzymać pierwotnego planu, mimo że oznaczało to nocleg na pustyni . Droga okazała się niesamowicie malownicza i wymagająca. Po kilku godzinach dotarliśmy do koryta rzeki okresowej - najtrudniejszego etapu naszej drogi. Wody wprawdzie nie było, ale koryto wypełniał pył, który mocno zmniejszał przyczepność opon a głębokie koleiny utrudniały manewrowanie. W pewnym momencie samochód oparł się podwoziem na piasku i utknął. Nie zdążyliśmy się jeszcze porządnie zmartwić, kiedy po około 20 minutach na drodze pojawił się terenowy samochód z parą Francuzów - mieliśmy sporo szczęścia, bo tego dnia był to bodaj jedyny samochód, który widzieliśmy na naszej drodze. Niezbędna okazała się lina holownicza. Kwadrans później wyjechaliśmy wspólnie z grząskich piasków i zaczęliśmy rozglądać się na miejscem na nocleg. Francuzi przygotowani byli na nocleg w aucie, my zdecydowaliśmy się poszukać czegoś w jednej z bardzo nielicznie rozsianych po marokańskiej pustyni wiosek. I tym razem szczęście nas nie opuściło - chwilę później znaleźliśmy schronienie w uroczo położonym gościńcu, gdzie spróbowaliśmy marokańskiego przysmaku miel du datte, czyli melasy z daktyli. Rankiem ruszyliśmy dalej. Do pustynnego krajobrazu dołączyły góry Kim Kim, oraz dwa posterunki wojskowe przy granicy z Algierią. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do cywilizacji, czyli miejscowości o nazwie Zakura, w której uprawia się podobno najlepsze daktyle na świecie.